Kolejny mój sukces to fakt, że dzieci zaczęły rozróżniać potrawy zdrowe i te - nieraz tak przecież kuszące i pyszne - niezdrowe... Umieją na przykład wybrać lody. Wiedzą, że te w neonowych i smerfowych kolorach muszą pominąć w swych konsumenckich rozważaniach przed zamrażarką. Cieszy mnie, że nieraz pytają "na co zdrowa" jest dana potrawa i, gdy już wiedzą, to chętniej ją konsumują. To w ogóle wydaje się być niezły sposób - znam przypadek 3-letniego chłopca, który zaczął zajadać się pomidorami po tym, gdy mu mama powiedziała, że znakomicie wpływają na prostatę (oczywiście nadal mu nie wyjaśniła co to jest prostata, ale nie było takiej konieczności, nie pytał).
Polecam też wspólne gotowanie. W naszym przypadku okazywało się nieraz, że nawet nielubiane potrawy samodzielnie przygotowane zyskiwały nowy, pyszny smak ;)
Moje nauki zdrowego odżywiania się psują mi tylko instytucje zewnętrzne - dziadkowie poprzez słodycze w ilości "do woli", przedszkole poprzez niskobudżetowe, pasztetowo - parówkowe potrawy i restauracje proponujące menu dziecięce, w którym w 99% przypadków na pierwszym miejscu jest panierowany kotlet z kurczaka z frytkami, czyli coś, czego dzieci do "osiemnastki" nawet oglądać nie powinny, a i potem lepiej nie.....