Mądra Mama

sobota, 29 września 2012

Sprawy ostateczne....

Nasz dzisiejszy spacer przebiegał w cudownej atmosferze. Dzieci były w znakomitych humorach, w miarę zgodne, nawet uśmiechnięte, nikogo nie bolały nóżki, słoneczko świeciło, ptaszki ćwierkały i nic, zupełnie nic nie zapowiadało, iż nasze rozmowy "zejdą" na tematy ostateczne.... W okolicach skrzyżowania Ola nagle spytała: "A wiesz, że są duchy?". "Tak?" - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Dowiedziałam się, że jak ludzie "umarną", to stają się duchami i, owszem, Ola się boi duchów, ale one przecież są w niebie i nawet jest tam ktoś z naszej rodziny. "Kto?" - zaciekawiło mnie to bardzo, ponieważ, na szczęście moje dzieci nie przeżyły jeszcze śmierci nikogo bliskiego. "Zuzia" - odpowiedziała. Zuzia była naszym kotem... Temat duchów i śmierci towarzyszył nam całą drogę do domu wracając jak bumerang przy okazji zupełnie innych rozmów. Gdy opowiadałam im, jak to złodziej włamał się do sklepu babci, stwierdzili, że to na pewno był duch, bo one przechodzą przez drzwi. A gdy ustalaliśmy, że  nagrodą za uzbieranie odpowiedniej ilości punktów na tablicy dobrego zachowania w kolejną niedzielę będzie możliwość grania na komputerze, dowiedziałam się, że gdy już "umarnę", Ola będzie mamą i mój komputer będzie jej (bardzo ją zresztą ta wizja przyszłości uradowała). Czyż nie czas wprowadzić do słownika moich dzieci pojęcia "dzielić skórę na niedźwiedziu"? 

poniedziałek, 24 września 2012

Oli lalki, misie i inne stworzenia ciągle chorują... Miewają ospę, straszne bóle brzucha, połamane ręce i nogi oraz poważne skaleczenia, z których krew leje się strumieniami... Dużo rzadziej bywają zwyczajnie przeziębione, a to zapewne z powodu, iż Olka jest przeciętnym przedszkolakiem, dla którego katar i kaszel to pewnego rodzaju norma, a że jest ambitna, nie chce by dolegliwości jej podopiecznych uznawano za zbyt pospolite.  "Mamusiu, ta lalka schorzała" - oznajmiła dziś. Wczoraj wieczorem zaś ostrzegała, żebym nie stanęła na śpiącego na podłodze pluszowego Kubusia Puchatka, bo jak mu się stanie na brzuszku, to on ponoć wymiotuje. Konik - skoczek Rodi ciągle ma połamane, albo podrapane uszy, które za każdym razem trzeba mu pieczołowicie owinąć bandażem, albo okleić plastrem lekarskim z taśmy klejącej. Muszę przyznać, iż Ola ma ogromną cierpliwość do swoich chorych. Regularnie podaje im tabletki i syropki, mierzy gorączkę, która nieraz dochodzi nawet do 49 stopni, robi bolesne zastrzyki pluszową strzykawka i smaruje maściami -"tak na udawano"-tłumaczy mi zawsze... I nie poddaje się mimo, że na razie wcale nie zanosi się, by lalki i przytulanki miały kiedyś wyzdrowieć.....

poniedziałek, 17 września 2012

Gimnastyka







No dobra.... Poddaję się... Decyzja została podjęta. Franek w tym roku będzie chodził na zajęcia z gimnastyki sportowej... Czy taki talent i energia mogą się marnować? Tata Franka też chciał tak zrobić, lecz go błagałam, że ma małe dzieci.... że po co ma się tak głupio połamać.... i na szczęście odpuścił sobie ;)

wtorek, 11 września 2012

Zabawki

Chociaż już jestem całkiem doświadczoną mamą i na wiele pytań związanych z wychowywaniem dzieci znam odpowiedź, to jednak istnieją pewne aspekty, które wciąż nie dają mi spokoju, nad którymi często się zastanawiam i nie mogę ich rozgryźć. Weźmy takie zabawki.... W sklepach znajdziemy ich tysiące - chińskie, polskie, made in USA, różowe, tęczowe, w trupie czachy, w barwach natury, edukacyjne, "rozrywkowe", rozwijające i takie bez większego sensu... I są też dzieci (nie wszystkie), które mając najczęściej około 7 - 18 miesięcy tymi zabawkami gardzą. Nie nęcą ich bajeczne kolory, nie kuszą dźwięcząco - świecące przyciski, zapadki, klapki, co więcej, ci smarkacze wcale nie zauważają cennych edukacyjnych przymiotów owych zabawek. Bawić czymś się muszą, więc myślę, że one myślą tak: "Czy koniecznie mają to być gadżety ze sklepu dla dzieci? Czy nie ciekawsza jest komórka taty? Ta plastykowa Fisher Price'a wydaje się nudna. Czy klucze do mieszkania nie mają wspaniałego smaku i czy nie dźwięczą pięknie? Znacznie piękniej niż zestaw kluczy - gryzaczków... I to nic nie szkodzi, że żyje na nich kilkanaście rożnych rodzajów bakterii, być może to dzięki nim klucze smakują tak cudownie. Niech też ktoś wreszcie wyrzuci komplet ganków i patelni z tym głupim znaczkiem 0+, wystarczy mi szuflada z pokrywkami mamy. Zawsze mi tak fajnie wzrasta poziom adrenaliny gdy się nią bawię, nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy przytnie moje palce. Dziwne jest to, że mama nigdy nie pozwala dobrać mi się do swojej torebki, przecież tam tyle interesujących przedmiotów - szminka, lusterko, klucze do auta, portfel... Bawiłbym się tym z godzinę. Powinna być zadowolona, w końcu zawsze narzeka, że niczym nie potrafię się dłużej zająć..."
Znacie takie dzieci? Wiecie dlaczego one tak robią? I jakim cudem odróżniają zwykłe zabawki od przedmiotów swego pożądania ze świata dorosłych?

piątek, 7 września 2012

A może by tak....



Wizyty u znajomych, którzy mają malutkie dzieci (takie dzidziusie) zawsze budzą we mnie tęsknotę za takim tycim stworem i atmosferą z nim związaną... A gdyby tak mieć trzecie dziecko? Karmić je piersią, przewijać, kąpać, głaskać i tulić... Tylko, żeby koniecznie pozwolono mi wybrać: poród po Oli (był to poród wzorcowy, o czasie, bez "wspomagaczy", bolało też wzorcowo, czyli jak cholera), usposobienie po Franiu (nie płakał prawie wcale), jedzenie i tycie po Oli (Franek długo nie był zainteresowany tematami gastronomicznymi, dzięki czemu statystycznie nie istniał, czyli nie mieścił się w siatkach centylowych, co z kolei przysparzało nam problemów u lekarza), spanie w ciągu dnia po Franiu (potrafił ciągnąć po 4 godziny, zwłaszcza zimą na balkonie), spanie w nocy po Oli (spała od pierwszej nocy po urodzeniu, przy cycusiu głównie, ale spała, więc i ja mogłam drzemać), ruchliwość po Oli (nie była "człowiekiem drogi" (jak Franek od siódmego miesiąca życia), a wiadomo, że bardziej statyczne dziecko jest łatwiejsze w obsłudze), zdrowie raczej po Franku (Olka to mały alergik, z już siedmioma zapaleniami oskrzeli na koncie), bunt dwulatka.... eeeee..... to ja jednak na razie podziękuję za dzidziusia, jeszcze się zastanowię... 

środa, 5 września 2012

Pierwsze dni przedszkola...

Moje dzieciaki są już przedszkolakami "pełną gębą". Szybciutko wskoczyły w tryby owej machiny. Mają już nawet swoje pierwsze przeżycia i przemyślenia... Ola (lat prawie 4) na przykład oznajmiła dziś, iż nie będzie się bawić z Kingą, tylko z Małgorzatą. Powód? Brak. "Jak Kinga zapyta, czy się może ze mną bawić, to powiem jej: nie!" - prawie krzyknęła... Kto ją tak wychował?! Franek (lat 6) natomiast dostał butelkę wody mineralnej (ponoć wyjątkowo smacznej) od niejakiego Bartka. "Bartka tata jest stolarzem i przyniósł mu dwie wody" - tłumaczył nam... Wszystko jasne... Jest stolarzem, więc to oczywiste, że przynosi synkowi wodę ;) 

poniedziałek, 3 września 2012

Początki...

Jak się zaczyna pisanie bloga? Doświadczeni blogerzy przybądźcie z pomocą! Czy powinnam się przedstawić? Czy raczej się wytłumaczyć z chęci prowadzenia niniejszego wirtualnego notatnika?
A może zacznę od początku...... 

W głowach dwóch mam (a jestem jedną z nich) powstał projekt "Mądra Mama". Co tu dużo mówić... Dość już miałyśmy naszych tyciusich "pensyjek" więc postanowiłyśmy "wziąć się z życiem za bary", wykorzystać nasze bogate doświadczenia wychowawczo - pielęgnacyjne (w końcu mamy łącznie piątkę dzieci) i stworzyć sklep internetowy z artykułami dla maluchów... Oczywiście nie chcemy, by to był taki sobie zwykły wirtualny market, lecz miejsce, gdzie wyboru pomogą dokonać nasze porady, autorskie opisy specjalnie wyselekcjonowanych produktów oraz opinie zamieszczane przez naszych klientów (obiecujemy nie kasować tych negatywnych, o ile nie będą obraźliwe lub niecenzuralne). Przyrzekamy też nie wypowiadać się o kwestii posiadania potomstwa w samych słodko - lukrowanych słowach... Właściwie to takie nawet nam nie przejdą przez usta ;)
Aby prowadzić sklep internetowy, według ekspertów, trzeba zaistnieć w sieci: "wylansować" swoją stronę, najlepiej stać się wirtualnym celebrytą, wszędobylskim aktywistą - wtedy "wujek dobra rada" zauważy nasze starania, a wiadomo, że wujek liczy się w tym światku najbardziej (na kogo wypadnie na tego "bęc"). 

Oto zatem ja - mama dwójki dzieci, których ten blog będzie dotyczył najbardziej, niniejszym postem rozpoczynam swoje istnienie w "wirtualu".